Informacje podstawowe o autorze
Vadim Zeland rozpoczął pisanie serii „Transerfing rzeczywistości” w 2002 roku. O sobie pisze bardzo niewiele, ponieważ nie chce, żeby jego życie prywatne – jak to określa – „przestało być prywatne”. Wiadomo że przed tym, jak zaczął pisać, zajmował się fizyką kwantową i technikami komputerowymi. Jest Rosjaninem, ale w jego żyłach płynie również estońska krew. Ma ponad 40 lat.
1. Czy wszystkie przykłady w Pańskich książkach są rzeczywiste? Czy to nie ilustracje w stylu „teatr jednego reżysera”?
Jeżeli podejrzewa Pani, że ja wszystko to wymyślam, to niepotrzebnie. Nie da się czegoś takiego wymyślić, ponieważ wszystkie metody faktycznie działają. Transerfing to nie nauka kontemplacyjna, a praktyczna technika kierowania rzeczywistością. Wiedza ta przyszła do mnie z przestrzeni wariantów – pola informacyjnego, z którego pochodzą wszystkie przeczucia, olśnienia i odkrycia. Każdy z nas w tej lub innej mierze jest „podłączony” do niewyczerpanego banku danych, tylko nie każdy zwraca uwagę na ledwie słyszalny szept podświadomości i nie każdy odważa się potraktować intuicyjną wiedzę i uczucia serio.
2. Czy wykorzystuje Pan swoje metody? Czy Pańskie „wahadła” nie dają się we znaki?
Ma się rozumieć, gdybym sam nie sprawdził Transerfingu na własnej skórze, to nie potrafiłbym wyjaśnić innym, jak to się robi. Technika działa nienagannie i rezultaty, z zasady, przekraczają wszelkie oczekiwania. Bardzo często zdarza się to, co w żaden sposób nie mieści się w ramach powszedniego doświadczenia. I chociaż wszystkie te cuda są w pełni wytłumaczalne z punktu widzenia Transerfingu, wciąż nie mogę się do nich przyzwyczaić, i za każdym razem dziwię się: czyżby to było możliwe?! Tych samych uczuć – zdziwienia i zachwytu – doznał każdy, kto próbował kierować rzeczywistością przy pomocy siły swojego zamiaru. Zdziwienia – ponieważ zwykły umysł przyzwyczaił się przyjmować rzeczywistość jak coś zewnętrznego i istniejącego niezależnie od naszej woli. Zachwytu – bo przestajesz czuć się jak mały, zależny od okoliczności człowieczek i zaczynasz sam kształtować swoją rzeczywistość.
Co zaś dotyczy wahadeł – bytów energoinformacyjnych, które starają się kierować ludźmi, to z nimi rzecz bynajmniej nie ma się tak prosto. Aby przeciwstawiać się ich wpływowi, trzeba utrzymywać na wysokim poziomie świadomość, a konkretnie – w każdej chwili zdawać sobie sprawę z tego, co się robi, po co i dlaczego. W przeciwnym wypadku życie przejmuje Cię jak sen, w którym znowu przeistaczasz się w papierowy stateczek i znajdujesz się w mocy okoliczności. Lecz nie ma ludzi idealnych i oczywiście zdarza się, że tracę kontrolę nad rzeczywistością, (a dokładniej – nad swoim stosunkiem do niej). Zatem mnie wahadła też „huśtają” bardzo wesoło.
3. Czy nie korzysta Pan czasem z jakichś środków narkotycznych, by „wejść” w inną rzeczywistość? A może korzystał pan kiedyś? Przecież ewidentnie jest Pan „zaznajomiony” z Carlosem Castanedą.
Nie używam środków narkotycznych, chociaż bywało, że próbowałem. W rzeczywistości najsilniejszym środkiem psychodelicznym jest ów całkowity brak jakichkolwiek środków wywołujących uzależnienie, do których należą, między innymi, wszystkie artykuły wyprodukowane przez wahadła. Weźmy za przykład hamburgera. Oprócz jego fizycznej postaci, którą umieszczamy w ustach, istnieje postać metafizyczna – energia zużyta na jego produkcję (nie chodzi tu o siłę, która wprawia w ruch mechanizmy, a o swobodną energię żywych istot, którą pochłaniają wahadła).
Proszę sobie wyobrazić, ilu ludzi i ile maszyn brało udział w procesie produkcji hamburgera: ten zawiły splot rur i pojemników w zakładach chemicznych produkujących nawozy; brzękające żelazne potwory, traktory i kombajny; mnóstwo pośrednich zakładów produkcyjnych, które pozwoliły złożyć owe żelazne monstra, począwszy od śrubki, a skończywszy na farbie; dalej – pola uprawne i pastwiska, które trzeba zaorać, zasiać i zebrać plony; fermy mięsne, na których hoduje się zwierzęta w dosłownie bydlęcych warunkach; straszne rzeźnie, o których wrażliwa buźka ubóstwiającego smaczną kiełbaskę woli nie myśleć; zakłady przemysłu spożywczego; i w końcu rozległa sieć handlowa, reklama, i tak dalej.
Widzi Pani, jaki konglomerat zakładów produkcyjnych, zależnych wzajemnie od siebie, pracuje nad stworzeniem skromnej kanapki? I nad każdą jednostką produkcyjną wisi wahadło jako nadbudowa energetyczna. Na poziomie fizycznym obserwujemy ruch materialnych przedmiotów, a w sensie metafizycznym zachodzą niewidoczne, lecz równie obiektywne procesy wymiany energetycznej. Myśli Pani, że energia wahadeł, użyta do wyprodukowania hamburgera, ginie bez śladu? Za postać fizyczną zapłaciła Pani pieniądze, a za energię przyjdzie płacić swoją swobodną energią. Każdy sztucznie wytworzony produkt wywołuje uzależnienie. Proszę porównać syntetyczną zupę z torebki i babciny barszcz, ugotowany z naturalnych produktów. Rzucić palenie lub picie, to jak splunąć. Ale proszę spróbować przestać jeść pokarmy, do których się pani przyzwyczaiła, żyjąc w matrixie. Nie wierzy Pani – proszę sprawdzić.
Oczywiście nie wzywam wszystkich do rezygnacji z dóbr cywilizacji i powrotu do natury. Lecz korzystając z usług społeczeństwa technogennego, które szybko przekształca się w prawdziwy matrix, trzeba zdawać sobie sprawę, że to zasysa, wpędza w uzależnienie, pogrąża we śnie, w którym nie jesteś panem swojego losu, a tylko bateryjką nie rozumiejącą, że ją wykorzystują.
Osobiście staram się spożywać możliwie jak najmniej nienaturalnych produktów. I tu rzecz nie w tym, że są one „szkodliwe dla zdrowia” – chodzi raczej o swobodną energię, a więc, i o osobistą wolność. Zmniejszając ilość syntetyków w jadłospisie, nie mówiąc już o środkach narkotycznych, powiększam tym swój potencjał, co oznacza podnoszenie się życiowego tonusu, odkrycie zdolności twórczych, widoczną poprawę jakości życia, i co najważniejsze – przekształcenie z żetonu w tego, kto rzuca kości – uzyskanie siły, o której tak zagadkowo i mgliście napomykali Jedi z „Gwiezdnych wojen”.
4. Pański komentarz brzmi: „Wojownicy nigdy nie będą mogli zbudować mostu łączącego ich z ludźmi pokojowymi. Lecz jeżeli ludzie zechcą to – to właśnie przyjdzie im zbudować taki most, który związałby ich z wojownikami” – po co więc pisać takie książki?
Nie wiem, czyj to cytat, lecz myślę, że chodzi tu o to, że zadaniem wojowników jest dać do zrozumienia ludziom, że na końcu tunelu jest światełko. Ale nie wystarczy ujrzeć to światło – by wyjść z tunelu, trzeba przebierać nogami. Istnieje kategoria ludzi, którzy przekopują góry literatury w poszukiwaniu jakiejś ukrytej prawdy, nie podejmując konkretnych działań. A innym, których zresztą jest większość, żadnego świata nie trzeba – oni przywykli do życia w ciemności. Lecz jest niewielki odsetek tych, którym potrzeba tylko początkowego pchnięcia, by sami weszli na drogę Wojownika. Właśnie dla nich pisze się książki.
Zresztą „droga Wojownika” – to bynajmniej nie Transerfing, a z gruntu przeciwna nauka szamanów meksykańskich, znana z książek Carlosa Castanedy i Tueno Morreza. I jeżeli ktoś próbuje porównywać te dwie nauki, to znaczy, że nie pojmuje sensu żadnej z nich. Mimo że i jedno, i drugie prowadzi do tego samego celu, a mianowicie – do wolności, kiedy nie podporządkowujesz się światu, tylko on Tobie – to drogi do tej wolności wiodą w różnych kierunkach: zwolennicy szamanów próbują zmusić świat do podporządkowania, a transerferzy – pozwolić mu na to. Oczywiście, metody osiągnięcia celu różnią się zasadniczo.
5. Jak pisze Pan swoje książki? Gdzie? Ile czasu poświęcił Pan na każdą? Po ile stron dziennie Pan pisze?
To może wydać się dziwne, lecz książki piszę nie po kolei, od początku do końca, a równolegle – wszystkie rozdziały jednocześnie. Zazwyczaj do głowy spontanicznie przychodzą mi niektóry myśli, które zapisuję. Kiedy nagromadzi się wystarczająca ilość takich urywków, jakoś same układają się one w ogólny obraz. Pozostaje je powiązać i zredagować. Ot tak, z luźnych fragmentów, składa się cała książka, dosłownie jak mozaika. Na książkę zazwyczaj uchodzi rok – półtora. Wydajności nie mierzyłem, lecz bywa, że kilka tygodni nie udaje mi się zapisać ani jednej strony. I widocznie nie bez powodu. Gdy tylko próbuję pracować umysłem, czyli myśleć logicznie – nic nie wychodzi, jakby jakaś siła powstrzymywała mnie i nie wypuszczała, dopóki nie dotrze do mnie to, co powinienem pojąć. Prawdziwa wiedza przychodzi sama, bez uprzedzenia, z głębi duszy. Nie umiem jej wymyślać.
6. Czy mierzył pan ciśnienie? Puls staje się szybszy?
Cóż, do kołatania serca nie dochodzi, ale bardzo często bywam dosłownie wstrząśnięty tym, co dopiero napisałem. Mam takie uczucie, jakbym był przekaźnikiem dla czyichś – nie swoich – myśli.
7. Czy ma Pan naśladowców? – przecież na pewno czuje się Pan już jak Guru? Jak prowadzi Pan zajęcia z nimi: regularnie po udzieleniu wskazówek przepędza ich Pan – płyń z falami i kieruj swoim serferem?
Uczciwie mówiąc, absolutnie nie widzę się w roli Guru, ponieważ rzeczywiście uważam się zaledwie za przekaźnik dawnej Wiedzy, która udziela mi się jakąś transcendentną drogą. Co prawda był okres, kiedy doznałem niestosownego poczucia własnej ważności, gdy napłynął potok pełnych zachwytu listów czytelników. Lecz szybko poradziłem sobie z tą chorobą. Teraz tylko trzeźwo zdaję sobie sprawę, że czytelnicy widzą we mnie jeżeli nie Nauczyciela, to w każdym razie uznanego eksperta w dziedzinie Transerfingu. I to nie wywołuje u mnie żadnych ambitnych myśli. Poczucie odpowiedzialności – i owszem. Jeżeli ludzie zwracają się do mnie z pytaniem lub prośbą o pomoc, odpowiadam tylko tak, by nie daj Bóg nie zaszkodzić. Chociaż jeszcze ani razu nie słyszałem, żeby Transerfing komuś zaszkodził. No a udzielać pouczeń lub prowadzać seminaria czy treningi nie uważam za potrzebne. W książkach i tak wszystko jest jasno i konkretnie wyłożone – uzbrajaj się w to i działaj. Kto działa, a nie po prostu czyta, temu wszystko się udaje.
8. Co było „językiem spustowym” Transerfingu?
Na pewno przełom zdarzył się, kiedy nagromadziła się krytyczna masa błędów, które popełniłem w życiu. Gdybym tylko mógł przeczytać swoją książkę „Transerfing rzeczywistości” dwadzieścia pięć lat temu! Wówczas moje życie byłoby zupełnie inne – o wiele lżejsze i lepsze. Lecz w takim wypadku nie mógłbym napisać tej książki… A tak, po tym jak przeszedłem przez wszystkie te trudności, otworzył się jakiś kanał, przez który wlała się informacja. W ogóle mogę odsłonić jeden prosty sekret, jak otrzymać dostęp do informacji. Trzeba w tym celu jedynie przestać szukać prawdy w cudzych książkach. Innymi słowy – przekierować wektor zamiaru.
Dopóki Pani zamiar jest skierowany na to, by uczyć się, będzie Pani znajdować się na pozycji wiecznego studenta i całe życie chodzić za „wujkiem”, który jest, jak się Pani wydaje, mądrzejszy od Pani. Lecz wystarczy odwrócić się od uznanych autorytetów i zdobyć się na odwagę odtąd samemu odpowiadać na zadane pytania, a odpowiedzi nie każą długo na siebie czekać. Dosłownie zderzywszy się z trudnym problemem, trzeba sformułować zagadnienie i dać sobie czas na jego rozwiązanie. Zobaczy Pani, że odpowiedź przyjdzie sama – ona już jest w przestrzeni wariantów. Pani zadanie polega na tym, by mieć zamiar uzyskać ją samodzielnie. Umysł formułuje pytanie, a dusza, mając dostęp do przestrzeni wariantów, znajduje odpowiedź. Trzeba tylko wsłuchiwać się w głos serca, które mówi w języku intuicji.
Podłączywszy się w ten sposób do odpowiedniego sektora przestrzeni wariantów, można dokonywać odkryć, tworzyć nowe rzeczy, arcydzieła. Jedynym wymaganiem jest „nastrojenie się” na potrzebny sektor, uzyskanie podstawowej wiedzy w tej dziedzinie. Ja też przez pewien czas interesowałem się ezoteryką, lecz sam zacząłem pisać dopiero kiedy przestałem poszukiwać prawdy w cudzych książkach. Zresztą bagaż przeczytanych książek mam bardzo niewielki. Horyzonty wielu moich czytelników są znacznie szersze.
9. Czy uważa się Pan za osobę popularną?
Raczej nie. Transerfing jeszcze nie zdobył szerokiego rozgłosu. Niestety, znaczna część czytelników w ogóle nie podchodzi do półek z książkami ezoterycznymi – to nie wchodzi w krąg ich zainteresowań. Możliwe, że wielu ludziom Transerfing bardzo by się przydał, lecz nie mają pojęcia, że na świecie istnieje coś, co jest w stanie znacznie ułatwić ich byt i rozwiązać szereg problemów.
10. Czy występuje Pan publicznie?
Jak dotąd – nie.
11. Gdzie odsyła Pan wielbicieli? Czy odpowiada Pan na wszystkie listy? Na stronie internetowej jakoś nie ma żadnej osobistej informacji…
Mam wielką nadzieję, że nie mam wielbicieli, a tylko zwolenników – i to nie moich, a Transerfingu. Na listy staram się odpowiadać, na ile czas mi pozwala. Niekiedy zadają mi pytania osobiste – wiadomo, że ich to interesuje, ale, z zasady, ludzie zachowują się taktownie. Wszyscy rozumieją, że szeroki rozgłos nie niesie ze sobą niczego dobrego. Kiedy życie osobiste wystawia się na widok publiczny, to przestaje ono być osobistym.
1. Współcześni mistycy wstydzą się, albo „tworzą legendę” w stylu Castanedy i nie podają dokładnych danych biograficznych: urodził się tam i tam (a jeśli to prowincja…), rodzice (prości ludzie (o!)… ) i tak dalej. Mam nadzieję, że Pan się do takich nie zalicza. Rozumiem, ze łatwo napisać „tak” lub „nie” – mam nadzieję przynajmniej na banalną ankietę. Proszę.
Moja biografia nie może i nie powinna być przedmiotem zainteresowania, ponieważ nie jestem twórcą Transerfingu, a zaledwie „przekaźnikiem” tej starożytnej Wiedzy. Przedmiotem zainteresowania są osoby lub siły, które dały mi tę Wiedzę, chociaż i one, jak widać, nie pragną się ujawniać. Jestem po czterdziestce. Przed rozpadem Związku Radzieckiego zajmowałem się badaniami z dziedziny fizyki kwantowej, potem – technologiami komputerowymi, a teraz – książkami. Mieszkam w Rosji. Narodowość – Rosjanin, lub dokładniej, w jednej czwartej Estończyk. Reszta nie ma żadnego znaczenia, zresztą jak i wszystko to, co wymieniłem.
2. Czy w ogóle udziela Pan wywiadów?
Nikt oprócz Pani mnie o to nie prosił.
3. Czy ktoś usiłował przeprowadzić z Panem wywiad? Kto, kiedy? I z jakim skutkiem?
Już odpowiedziałem. Jeśli natomiast ktoś spróbuje to zrobić, i jeżeli to pozwoli poszerzyć krąg zwolenników Transerfingu, to po co miałbym odmawiać?
4. Czy nie opisuje pan przypadkiem własnych doświadczeń pod płaszczykiem historii o „pewnym znajomym”?
Nie, jest tak jak piszę.
5. Czy uważa się Pan za człowieka wykształconego?
Zależy co się rozumie pod pojęciem „wykształcenie”. Jeżeli erudycję, to jestem pełnym ignorantem. Jeżeli zaś umiejętność rozwiązywania problemów, to być może tak. Staram się nie obciążać zbyteczną informacją, głowa to nie śmietnik.
6. Gdzie się Pan kształcił? Co dało Panu standardowe wykształcenie? Kim jest Pan z zawodu?
Jestem byłym fizykiem, a także byłym specjalistą komputerowym. Mam nadzieję nie stać się byłym pisarzem. Standardowe wykształcenie dało mi bardzo mało. Ale uważam, że w tym życiu nic nie dzieje się na próżno – każdy schodek prowadzi do tego, co się osiąga.
7. Z czego czerpał Pan prawdziwe wykształcenie? Z książek, filmów, z życia?
Można powiedzieć, że moim prawdziwym wykształceniem są moje obserwacje i to, o czym mówiłem wyżej - przestrzeń wariantów, w której zawiera się wszystko, co było, jest i co będzie. Należy uważniej słuchać głosu swojego serca – ono opowie o wszystkim, co trzeba wiedzieć, a czego wiedzieć nie dano – jest nieważne.
8. Kim są Pańscy Nauczyciele?
Jeżeli ma Pani na myśli Transerfing, to, jak już mówiłem, Wiedza ta była dana mi, i nadal jest dawana, drogą transcendentną. Mnie mnie tego nie uczył, i nigdzie o tym nie czytałem. Informacja sama przychodzi do głowy. Nie umiem wyjaśnić, jak to się dzieje. Jestem zwykłym człowiekiem, z kosmitami i duchami nie obcuję. Jedyna osoba, którą mógłbym nazwać swoim Nauczycielem – to Nadzorca – jeden ze strażników starożytnej Wiedzy, który pewnego razu przybył do mnie we śnie, po czym właśnie popłynął potok informacji. Spotkanie z Nadzorcą opisane jest na początku książki „Transerfing rzeczywistości”, i nie przypominało to zwykłego snu. Ponadto po tym spotkaniu całe moje życie raptownie zmieniło się: nagle, ni stąd ni zowąd, były fizyk, który nie wyróżniał się żadnymi szczególnymi zdolnościami, zaczął pisać książki. Niech ten, komu wygodniej jest uważać, że uprawiam mistyfikację, pozostaje przy swoim poglądzie. Sam zaś jestem przekonany, że strażnicy starożytnej Wiedzy istnieją, choć nie mogę tego udowodnić. Najwidoczniej, znajdując się w innej rzeczywistości, próbują nam pomóc przeżyć na świecie, który szybko przekształca się w matrix. Nie na darmo, od czasu do czasu, na różnych krańcach Ziemi, niezależnie od siebie, pojawiają się różne interpretacje Starożytnej Wiedzy. Jedną z nich jest też Transerfing.
9. Czy utrzymuje pan kontakty z „dawnym” życiem – z przyjaciółmi, kolegami z klasy, ze studiów, sąsiadami?
Zarówno moje życie, jak i koledzy i ja sam pozostaliśmy tacy jak dawniej. Nikt z moich znajomych nawet nie podejrzewa, że piszę jakieś książki. Po co miałbym powodować, że ich stosunek do mnie by się zmienił?
10. Gdzie i co jada Pan na obiad?
Jak już mówiłem, staram się unikać produktów, które wywołują uzależnienie. Cała ludzkość składa się ze „spożywczych narkomanów”, i to nie hiperbola. Dużym błędem byłoby uważać, że uzależnienie powstaje tylko w rezultacie działania szczególnych substancji – alkoholu, tytoniu, narkotyków. Produkt, stworzony przez wahadła, to kredyt energetyczny. Spożywając go, człowiek doznaje tymczasowego przyrostu energii. Stopień tego przyrostu, w zależności od wielkości kredytu, oscyluje, zaczynając od poczucia komfortu i kończąc na euforii. Po wzroście bezwarunkowo następuje spadek, przy czym zapłata zawsze następuje z procentami – znów w zależności od wielkości kredytu: ciężar w brzuchu, stan senności, ciężki kac, lub „zjazd”. W czasie wypłaty wahadło wysysa z człowieka swobodną energię. Niedobór swobodnej energii powoduje uczucie znacznego dyskomfortu i paraliżuje wolę, ponieważ wola właściwie odżywia się energią. Wahadło stawia warunki: albo trzeba spożyć jeszcze, albo tortury będą trwać nadal. Właśnie ta ciężka cena, którą płaci się za kredyt, jest głównym czynnikiem powodującym uzależnienie narkotyczne.
W ogóle żeby wbić człowieka w matrix, trzeba oplątać go siecią opartą na uzależnieniu. W ciągu ostatnich kilku lat pojawiła się masa nowych uzależnień: pożywienie przekształciło się w paszę, przez którą ludzie cierpią na otyłość; wirtualna komputerowa rzeczywistość zrodziła zniewolenie przez gry i Internet; telefony komórkowe – bez nich ludzie odczuwają teraz ataki tęsknoty i samotności. Najgorsze jest to, że człowiek, ujarzmiony przez system, traci nie tylko swobodę wyboru, a zaczyna chcieć właśnie tego, co leży w interesach systemu. Tak właśnie buduje się matrix. Myślała Pani, że to fantastyka? Fantastyka, z zasady, ma tendencję do oblekania się w rzeczywistość, i ta tendencja z czasem ulega przyspieszeniu.
Oczywiście, również korzystam z osiągnięć cywilizacji, tego nie da się uniknąć. Lecz uwolniłem się przynajmniej od uzależnienia spożywczego. Odżywiam się przeważnie naturalnymi, nie poddanymi obróbce cieplnej pokarmami roślinnymi. Co mi to daje? Wysoki poziom swobodnej energii, przy czym bez jakichkolwiek wyczerpujących treningów sportowych, jogi, medytacji itd. Im więcej energii, tym wyższy jest życiowy tonus, i, odpowiednio, możliwości tworzenia oraz kierowania rzeczywistością. Teraz, wyrwawszy się z sieci uzależnień, mogę czasem naruszyć własne zasady, ponieważ jestem panem swojej rzeczywistości. To tak, jakby zajść do jakikolwiek banku, wziąć kredyt i odejść, nie rozliczywszy się. Oczywiście, trzeba zachować umiar, by znów nie wpaść w długi.
11. Jak i gdzie Pan wypoczywa? Jaki wypoczynek się Panu marzy?
Wypoczywać i pracować lubię w pobliżu morza. W ogóle każdy dzień jest dla mnie roboczym i każdy dzień jest świętem. Wolę nie marzyć. Jeżeli mam zamiar coś mieć, otrzymuję to, a marzyć – nie ma sensu.
12. Kiedy i gdzie pojawiła się idea Transerfingu?
Transerfing – to nie idea, i ona nie pojawiła się, co powinno być jasne zgodnie z tym, co już powiedziałem. Książkę „Transerfing rzeczywistości” zacząłem pisać w styczniu 2002 roku, od razu po wspomnianym spotkaniu z Nadzorcą. Gdzie właśnie wtedy znajdowałem się – nie powiem.
1. W co bardziej Pan wierzy: w swoje osobiste duchowe doświadczenie, czy w tych, których Pan cytuje?
Mi nie podoba się określenie „osobiste duchowe doświadczenie”. Nazwałbym to raczej praktyką obserwacji i zarządzania rzeczywistością. Oczywiście swoje doświadczenie zawsze jest cenniejsze, ponieważ często przychodzi z trudem lub drogo przychodzi za nie płacić. A cytuję bardzo rzadko – tylko jeśli ktoś ujął coś tak, że nie można by tego zrobić lepiej.
2. Po co Panu Transerfing?
Aby nie czuć się elementem matrixa; aby w ogóle zachować zdolność odczuwania; aby mieć zdolność samodzielnego zarządzania swoim losem, a nie płynąć jak papierowy stateczek z falami.
3. Może znacznie spokojniej byłoby spędzać dni w kręgu rodziny, z dziećmi, mając zwyczajną „ludzką” pracę?
Spędzam dni w kręgu rodziny, ponieważ pracuję w domu. I tę pracę uważam za jak najbardziej ludzką. Wie Pani, jak fajne jest otrzymywanie listów z wyrazami wdzięczności i zdawanie sobie sprawy, że uczyniło się czyjeś życie choć trochę szczęśliwszym? Transerfing w ogóle przynosi oryginalny spokój, daruje pewność jutrzejszego dnia.
4. Jak zaczyna Pan dzień: patrzy Pan na świat czy on patrzy na Pana? Czy przyjmuje Pan wszystko, co świat Panu proponuje?
Świat – to lustro. Ono nie może patrzeć, przeciwnie – to w nim odbija się nasze spojrzenie na nie. Zazwyczaj patrząc na świat, ludzie skupiają całą uwagę na odbiciu, dlatego też wpadają w sidła złudzenia, jakoby rzeczywistość istniała niezależnie i nie można było na nią wpłynąć inaczej, jak tylko rozpychając się łokciami w tym świecie fizycznym. Transerfing uczy postępować na odwrót: oderwać uwagę od odbicia i skierować ją na obraz swoich myśli. Dlatego patrząc na świat, patrzę na siebie. Mój świat daje mi wszystko, na czym skupiam moją uwagę. Co więcej – mój świat troszczy się o mnie, ponieważ ja tak postanowiłem. Jaki obraz, takie i odbicie.
1. Na stronie wydawnictwa „Ozon” komentatorka Yana Sokołowa nazwała jedną z Pańskich książek „typową zupą z gwoździa”. Uważa Pan jej słowa za krytykę? Czy dotyka Pana taki stosunek do Pańskiej twórczości? A może cieszą Pana tego typu publikacje?
Do krytyki pod moim adresem mam stosunek negatywny, jak każdy normalny człowiek, który nie kręci. Lecz w danym wypadku to nie krytyka (która powinna być przynajmniej rzeczowa), a zwyczajny nieodpowiedzialny pasaż słowny plus lekceważenie wobec czytelników. Moich książek przecież nikt szczególnie nie promował, a bestsellerami stały się dzięki uznaniu samych czytelników – nie tylko w Rosji, lecz również za granicą.
Ze swojej strony mogę tylko wysunąć kilka przypuszczeń o przyczynie takiego stosunku Pani krytyk. Pierwsze, co przychodzi mi do głowy – pani krytyk, powiedzmy, „troszeczkę się zapędziła”. Dzieje się tak, kiedy występując w roli sędziego, człowiek rozsmakowuje się w tym i zaczyna sobie wyobrażać, że jest ostateczną wyrocznią. „Tylu grafomanów już zjadłam razem z ich wypocinami, że aż sprzykrzyło mi się wydłubywać ich spomiedzy zębów. Dawno już należało otworzyć oczy czytelnikom. Bo oni, naiwne poczciwiny, nie wysłuchawszy opinii kompetentnych ludzi, wdepnęli, rozumisz, w ten Transerfing, w taki zachwyt przez niego wpadli, że ich życie na naszych oczach zmienia się na lepsze. Gdyby wcześniej wiedzieli, że chłepczą zupę z gwoździa – nie połknęliby haczyka zręcznego oszusta i żyliby sobie, jak przedtem, w swojej surowej, lecz rzeczywistej powszedniości, na zasadzie: „Po trudnych dniach przyjdą równie trudne”.
Drugie przypuszczenie – Pani krytyk zalicza się do tej kategorii ludzi, którzy „wiedzą wszystko, a nawet nieco więcej”. Dla takich ludzi cały świat stanowi przeczytaną księgę, a co dopiero jakieś tam papierowe wydawnictwo. „"Wszechwiedząca” czyta książki po przekątnej, włożywszy okulary z filtrem „I tak od dawna wszystko to jest mi znane”, nie zadając sobie trudu wniknięcia w sedno wyłożonego. Staram się unikać obcowania z takimi ludźmi, dlatego że strasznie się w ich towarzystwie nudzę. Sam patrzę na świat szeroko otwartymi oczyma i nie mogę się nim nadziwić.
Trzecie przypuszczenie. (Rozpędziłem się i sam już występuję w roli krytyka. Lecz przecież musi ktoś ująć się za biednymi książeczkami, które obrażono! Poza tym nie przeszkadzałoby i na samych krytyków napuścić innych krytyków. Przyzwyczaili się bezkarnie szkodzić i nie ma na nich mocnych, a bezbronni pisarze zmuszeni są pokornie znosić ich świństwa). Otóż chciałem powiedzieć, że jest to Wiedza nie dla wszystkich i nie każdy gotów jest ją przyjąć, ponieważ Transerfing nie mieści się w ramach obiegowego światopoglądu. Książki z reguły wywołują u jednych czytelników gwałtowny zachwyt, a innych stanowczo odrzucają. Chociaż liczne listy z wyrazami wdzięczności świadczą o tym, że tych drugich jest znikoma mniejszość. Zatem niech sobie wymyślają – najważniejsze, by nie było obojętnych.
2. Najwyraźniej aktywnie koresponduje Pan drogą poczty elektronicznej z czytelnikami. Możliwe, że nierzadko przychodzą do Pana ostre listy. Jak pan na nie reaguje? Co wywołuje rozdrażnienie Pańskich korespondentów?
Negatywne listy, jeżeli już przychodzą, to bardzo rzadko, i nie są ostre, a chłodno-wrogie. Autorzy tych listów mają swój ustalony światopogląd, którego nie chcą zmieniać. Właściwie rozdrażnienie wywołuje sukces nauki, która jest dla nich nie do przyjęcia, co skłania ich do pisania nieprzychylnych, prowokujących polemikę listów. Próżno tracą czas. Nie zamierzam spierać się, stawiać na swoim, coś komuś udowadniać – do niczego nie jest mi to potrzebne. Mam wiele innych, ciekawszych zajęć. Jak już mówiłem, nie wszyscy gotowi są przyjąć tę Wiedzę. Dlatego nikomu niczego nie narzucam i nie jeżdżę po kraju z seminariami i treningami. Niewdzięczna to praca – nieść ludziom dobro. Lepiej położyć dobro na widocznym miejscu i cichutko odejść – komu to potrzebne, ten sam weźmie. Lub innymi słowy: kto jest gotów – tego książki same znajdą i wszystko objaśnią, a temu, kto nie jest gotów i tak niczego nie wyjaśnisz.
Wcale nie chcę powiedzieć, że ci, którzy odrzucają Transerfing, „nie dorośli” do niego. To ich wybór, a każdy wybór, dokonany świadomie, godzien jest szacunku.
Pytania zadawała Elena Listwiennaja.